Maki i Chłopaki. Coś z ducha dawnych ludowych muzykantów

Tylna strona okładki pierwszego dema Maków i Chłopaków

Jakiś czas temu kolega Piotrek Kowalczyk rzucił hasło, żeby wrzucić teksty piosenek Maków i Chłopaków na Genius.com, portal, który jest skarbnicą wiedzy na temat smaczków ukrytych w utworach słowno-muzycznych. Teksty mojego kolegi Marcina Biernata zwanego Makaronem nadają się do takiej zabawy jak mało które, bo rozpiętość nawiązań rozciąga się od Biblii przez popkulturę, po literaturę i regionalizmy. Nie każdy wychwyci ukryte w nich treści. Zresztą napisałem o tym tekst do Lampy jakoś w 2008 roku, jeszcze przed debiutancką płytą „Dni Mrozów”. Tekst jest młodzieńczy, nieco przegadany, z czasów, kiedy człowiek się wszystkim bardziej jarał i trochę za bardzo starał się być fajny. W każdym razie nie wstydzę się tego entuzjazmu: raz fan Maków, na zawsze fan Maków.

ARCHIWALNY TEKST z LAMPY O NIEZBYT CIEKAWYM ORYGINALNYM TYTULE „ZŁOTA PROSTOTA”

– Tylko żeby z tego nie wyszło jakieś lizanie się po fiutach – powiedział Makaron, sceptycznie nastawiony do mojego pomysłu napisania tekstu o jego Makach i Chłopakach. No i trochę to nastawienie rozumiem. To zawsze podejrzanie wygląda, jak kolega pisze o kapeli swojego kolegi. To pachnie jakimś szwindlem, to powinno być prawem zakazane. I nawet chciałem już podsunąć ten temat jakiemuś postronnemu dziennikarzowi, który by zważył i przemyślał, opowiedział się jakoś wobec zebranych faktów, ale z drugiej strony przyszła mi myśl, że czemu miałbym nie opowiedzieć swojej wersji wydarzeń. Ze względu na dostępność i bliskość obiektu badanego, opanowałem materiał ponadprogramowy, obryłem się w Makach i chce się tym pochwalić, bo temat jest i atrakcyjny i przyszłościowy. A i Lampa po raz kolejny, będzie mogła się szczycić tym, że jako pierwsza zamieściła obszerny tekst o nowym jasnym punkcie na ciemnym firmamencie polskiego alternatywnego nieba.

Szum wokół mrozowskiego tria zaczął się robić pod koniec zeszłego roku, za sprawą wrzuconego na myspace trzyutworowego demka zatytułowanego „Kariera”. Nie to żeby jakiś szał ciał, i nie wiadomo, jaka liczba odsłuchań, ale zespół został dostrzeżony przez dziennikarzy internetowych, a utwory takie jak „Glany” czy „Albatrosy” zaczęły obrastać w pewnych sieciowych kręgach kultem. Nieprzychylny na ogół polskim zespołom portal muzyczny Porcys pisał z sympatią o chwytliwości i garażowym uroku piosenek klimatem przywołujących obraz „grających dziarsko gdzieś po osiedlowych kątach rozczochranych łobuziaków w ciasnych dżinsach, marzących, by robić to samo, ale w Anglii z przełomu lat 70. i 80.”. Inny liczący się portal Screenagers umieścił „Albatrosy”, jako jedną z dwóch polskojęzycznych piosenek, w trzydziestce najlepszych singli ubiegłego roku. Fala zachwytów przelała się przez różne muzyczne blogi, że przywołam tylko ten należący do piszącego dla Lampy Piotra Kowalczyka: „Albatrosy” brzmią niemal jak hymn formacyjno-pokoleniowy. Wczesny Muniek, wczesny Doherty, wczesny Weller, Rivers Cuomo, Henryk Ulik i Billy Bragg nisko się kłaniają. POLAND W NATARCIU, w najlepszym stylu”. Ciekawostką było nominowanie tejże piosenki do nagród rozdawanych przez nieco lansiarski, stargetowany na polską indie młodzież magazyn Pulp. Podczas gali Maki i Chłopaki wydawali się być jedynym zespołem, którego członkowie nie wydają na fryzjera więcej niż 15zł, stąd chyba rozdawany w dniu koncertu magazyn zapowiadał ich, jako swego rodzaju zjawisko socjologiczne.

– Nie wiem, o co z tym zjawiskiem chodzi. To są po prostu piosenki i nie powinno mieć znaczenia ani kto je pisze, ani gdzie je pisze. Ja np. swoje wymyślam w nocy z gitarą w łazience, gdy żona już śpi, ale co to ma do rzeczy – mówi Maku, gdy pytam o dobudowywanie przez dziennikarzy tej egzotycznej otoczki, chęci widzenia w Makach i Chłopakach zespołu z Dzikiego Wschodu. Ta dodająca kolorytu nadkreacja z jednej strony wydaje się zrozumiała: kapela z małej, nieznanej miejscowości, grająca oryginalną mieszankę big bitu, brit popu, punk rocka i country, śpiewająca polskie teksty pełne odniesień do lokalnej topografii i „tutejszych” aspektów rzeczywistości, to musi wzbudzać zaciekawienie wielkomiejskich dziennikarzy muzycznych. Z drugiej strony rodzi się niebezpieczeństwo, że powstałe zainteresowanie będzie funkcjonowało na zasadzie zafascynowania badacza „dzikimi”.

Pojawiają się zachwyty nad bezpretensjonalnością, naturszczykowskim urokiem, niezblazowaniem, a po cichu, tylnymi drzwiami, wkrada się protekcjonalizm i poklepywanie po plecach, ginie gdzieś szacunek należny artyście. – Jestem na swój sposób ludowym grajkiem, który w piosenkach utrwala toczące się wokół życie i przekazuje to innym, ale wolałbym żeby tych utworów słuchało się, dlatego że są fajne, a nie na zasadzie ciekawostki: chłopaki są ze wsi, a nawet dają radę – mówi Makaron.

I taki też chyba powinien być punkt wyjścia w rozważaniach nad zjawiskowością Maków i Chłopaków, którzy obecnie są po prostu jednym z najciekawszych polskich zespołów, jeśli chodzi o piosenki z gitarami elektrycznymi w tle. No bo spójrzcie: kapela olewa refreny, łączy dorobek światowej alternatywy z duchem piosenki biesiadnej, gra muzykę taneczną z wdzięcznymi zrozumiałymi tekstami, dzięki czemu ma szansę spodobać się i tym, którzy soboty spędzają na wichurach, jak i bywalcom indie potańcówek w Jadłodajni Filozoficznej. Dopiero rozprawiwszy się z tą pierwszorzędną kwestią, jaką jest umiejscowienie zespołu po odpowiedniej stronie podziałki dobra/zła muzyka, możemy zastanawiać się nad kluczem do zrozumienia twórczości Maków i Chłopaków, a w tym wypadku jest nim pochodzenie.

Wiele jest miast opisanych w piosenkach, które można by zwiedzać mając książeczki z tekstami z płyt za przewodniki: Warszawa, Poznań, Kraków, Ustrzyki… teraz za sprawą Maków dołącza do nich chyba najmniejsze w całym towarzystwie, niespełna 3,5 tysięczne miasteczko Mrozy w powiecie mińskim.

No więc przejedźmy się do Mrozów, najlepiej pociągiem, to raptem 60 km na wschód od Warszawy, w połowie drogi do Siedlec. Barcząca, Cegłów i możemy wysiadać. Czujecie to rześkie powietrze? W Mrozach panuje specyficzny, leczniczy mikroklimat, zresztą w pobliskim rezerwacie przyrody Rudka znajduje się sanatorium dla gruźlików, ale skupmy się na obiektach piosenkowych. Pierwszy z nich widać już z peronu. Tak, tak ten nieotynkowany budynek po prawej to słynny Złoty Lew, kiedyś największa dyskoteka w okolicy, z cosobotnim mordobiciem, dziuniami i muzyką. To tutaj młody Maku uderzał ręką o ścianę chcąc zagłuszyć ból serca bólem pięści (Na zabawie w Złotym Lwie skaleczyłem kiedyś rękę, gdzie są te wszystkie dziewczęta, z którymi nigdy nie grałem w butelkęZłoty).

Idziemy dalej do zejścia z peronu, cały czas plecami do stolicy. Wśród flamastrzanych napisów naściennych można odnaleźć owe enigmatyczne ZMM (tu chłopcy ZMM piszą na drzwiach a w MMZ przychodzą na światGlany), do którego ktoś dopisał …to chuje. Czas rozszyfrować te skróty: ZMM – Zjednoczona Mrozowska Młodzież – nieformalna organizacja o nie do końca sprecyzowanym charakterze, i składzie osobowym, MMZ – to z kolei od Mińska Mazowieckiego, miasta powiatowego, w którego szpitalu przychodzą na świat między innymi ‘mrozeskie’ chłopaki. Lewo? Prawo? Lewo to się dojdzie do Kina Figaro (w kinie Figaro amerykański film, on będzie z nią, ona będzie z nimZłoty), które wśród lokalnych miłośników flanelowych koszul z naszywką Nirvana lub Pearl Jam zasłynęło tym, że jako jedyne w okolicy wyświetliło słynny dokument o historii grunge’u – „Zadyma”. Dziś kino jest nieczynne. Idziemy w prawo, do Makarona. Dróżka przez lasek, mostek i przystań, że na chwile strudzony wędrowcze. Oto bowiem słynna rzeczka Witówka. Czy już uświadamiasz sobie jak krótkie jest życie? (mija życie jak skok przez Witówkę, dziś kończę ćwiartkę jutro połówkęDujer). Tej niepozornej strudze, która podobno w pewnym momencie się nieco rozszerza umożliwiając dzieciom kąpiele, Maku poświęcił też pogodny instrumentalny, utrzymany w surfowym klimacie lat 60. utwór zatytułowany po prostu „Witówka River„. Utwór ten jak dobrze pójdzie, jeszcze w tym roku otworzy albo zamknie debiutancki album Maków. No, ale już jesteśmy zupełnie blisko. Droga wznosi się w górę. Skręcamy w Nadrzeczną i lada moment, proszę wstrzymać drżenie łydek, jesteśmy na Olszowej. To nazwę tej krótkiej ulicy wykrzykują ci, którzy mieli okazję na żywo słyszeć największy szlagier zespołu ( hej dziewczyny z Albatrosa, czemu chłopcy przez was nie śpią, z zamkniętymi oczami trafię z Olszowej na LeśnąAlbatrosy). Dziś już Maku wraz ze zmierzchem nie musi wracać na Leśną. Odkąd zalegalizował swój związek z bohaterką piosenki (eh Edyta już nie nosi motylków we włosach), Olszowa stała się jego nowym adresem.

Tych szczególnych miejsc w piosenkach jest jeszcze więcej: stawy na Kopalni i Skrzekach, dom kultury za Olszewicami (gdzie chłopaki z gitarami i piecami i grami, grają próby), Zdrój (źródełko, z którego wypływa strumień), Góry (pobliskie górki, miejsce zabaw), Szkolne Boisko. Z jednej strony konkretność nazw czytelnych jedynie dla lokalnej społeczności powinna zakłócać odbiór utworów reszcie niewtajemniczonej publiczności, z drugiej strony to właśnie dzięki niej, te piosenki żyją życiem prawdziwym, mają ciało krew i kości, a zarazem pobudzają wyobraźnię. Mrozy w pewnym sensie zostały ubajkowione. Skoro jest w nich tyle miejsc, o których warto śpiewać, to musi być w nich coś niezwykłego. A skoro jest w Mrozach, to czemu np. nie w Lipnie. Owa anonimowość i lokalność jest w pewnym sensie uniwersalna dla tysięcy miast, miasteczek i wsi, o których nic nie piszą w przewodnikach turystycznych. W każdym z nich są miejsca, w których skumulowała się ogromna energia sentymentalna ich mieszkańców. Te miejsca noszą nazwy nie widniejące w żadnych dokumentach, wciąż czekają na swoje piosenki.

Maki i Chłopaki przemycając mrozowskie pejzaże, stają się w pewnym sensie piewcami tej małomiasteczkowej magii, są zespołem, z którym mogą się utożsamiać mieszkańcy tzw. Polski prowincjonalnej. Makaron jest „człowiekiem stąd”, który śpiewa: chociaż różnie w życiu bywa z nikim bym się nie zamienił, który nie zapiera się swojego pochodzenia, który na swój sposób buduje dumę człowieka pochodzącego z małej miejscowości. Jest w tej postawie coś z ducha dawnych ludowych muzyków, tak mocno inspirujących się otaczającym mikrokosmosem. Gdy przyjrzeć się bliżej twórczości Maków i Chłopaków, tych podobieństw znajdziemy jeszcze więcej. Maki jako inkarnacja tych, którzy kiedyś wypełniali wsie dźwiękami skrzypiec, bębnów, harmonii, to w moim odczuciu druga z perspektyw pozwalająca na nowo odczytać piosenki mrozowskiego tria.

Człowiek z gliny ulepiony ma w sobie palinie, z tyłu wiatry mu odchodzą a z przodu nasienie – to jedna z przyśpiewek, pojawiających się w dokumentalnej książce Andrzeja Bieńkowskiego „Sprzedana Muzyka”. Co za cudna fraza pomyślałem i uzmysłowiłem sobie, że tak jak piosenki ludowe pełne są złotych zdań, tak samo piosenki Maków są prawdziwą kopalnią celnych sformułowań o podobnej sowizdrzalskiej mocy. Przykłady?

Ćwierć wieku na karku, a wciąż pustki w kieszeniach, podobno wszystko płynie ale niewiele się zmienia. (Albatrosy)

Defil, Polmuz, Jolana, hej dziewczyno masz ładne kolana, zabiorę cię na koniec świata, tylko znajdę kluczyki do małego fiata (Glany)

I chociaż niedawno się poznali, już językami się dotykali (Złoty)

Wiec widzisz mała nie ma na co czekać, zaraz nam życie zacznie uciekać (Złoty)

Wystarczy zaśpiewać na ludową nutę i mamy piękne nieco uwspółcześnione przyśpiewki z całym ich dobrodziejstwem, rubasznością, smutkiem, mądrością. Szczytem tej przyśpiewkowej formy jest zagrana w stylu Johnnego Casha „Jamajka” będąca przezabawnym kuksańcem w polską scenę muzyczną. Już sam początek jest jakby wyjęty z ludowego utworu: Powiadają ludzie do wesela się zagoi i że najlepsze są gitary, które ciężko nastroić i dalej obrywa się już wszystkim. Farbowanym rastamanom: nasze regały inny ciężar mają, niech już nasi chłopcy ich nie dźwigają stylizującym się na zachodnią modłę lanserom, którzy jeszcze nic pokazali, a już przyklepani zostali jako przyszłe gwiazdy: I lepiej, żeby Interpol nie ścigał cię za akcent, największa nadzieja polskiej muzyki bez płyty, ale z krawcem”, a także fanom wieśniackiego rocka i kowerowym wyrobnikom: Nie zaprzeczaj armii znaków, nie graj ciągle kowerów jak większość naszych chłopaków. Makaron nie zapomina też o sobie, wspominając, iż wszyscy wokół chcą wybić mu z głowy jego muzykę, bo skoro nie ma go ani na wizji, ani w eterze i skoro w związku z tym nie ma ani w kieszeni, ani na papierze, to już lepiej, by spalił to drewno, które mu pożytku nie przynosi.

Ten motyw muzyka przeklętego, niespełnionego, który w Makach i Chłopakach pojawia się w co drugiej piosence, jest kolejnym elementem zbliżającym ich z muzykami ludowymi. Oni z reguły w swoich miejscowościach nie mieli zbyt wielkiego poważania i byli postrzegani jako gołodupce, wolne ptaki i próżniaki. Tak jak nikt już nie chce słuchać dawnych mistrzów grających oberki, tak i na Maki nie ma wielkiego zapotrzebowania. Słynna jest już miejscowa historia, jak pierwszemu zespołowi Makarona Musztardzie Saperskiej na koncercie, na dniach Mrozów, wyłączano w czasie występu prąd, by szybciej skończyli grać i wpuścili na scenę zespół disco polo. Po latach Maku skomentuje to w piosence „Glany”: tu trzeba grac w rytmie tanecznym, bo dziewczyny lubią tańczyć. Jeszcze pełniejszy obraz tego, jak się powinno grać na „mrozeskich” imprezach, by wszyscy byli zadowoleni, dawał w starszej, należącej do repertuaru grupy Jaskółeczki (kapela, z której wyewoluowały Maki i Chłopaki) piosence „Stuku Puku”: to musi być grane w rytmie tanecznym, by chłopcy mogli zerkać na ruchy swoich dziewczyn, to musi być BUM BUM to musi być klawisz, inaczej to raczej się nie pobawisz. Nie widząc przyszłości dla swojej muzyki (z tego kawałka drewna pewnie nie będę miał na kawałek chleba” – „Dujer”), Makaron w nowych piosenkach coraz częściej przebąkuje o emigracji. W najnowszym szlagierze o wdzięcznym tytule „Ibiza” śpiewa wprost: Uciska w bucie kamyk zielony, już czas opuścić rodzinne strony, spakuj krawat, spakuj gitarę, bilet do indie w sypialnym przedziale. My chcemy śpiewać dla dziewczyn na Ibizie a Venga Bojsi niech się męczą w remizie. Jeszcze w innej piosence odgraża się, że zrobi karierę na Jamajce, prezentując po chwili tekst pierwszego przeboju, którym zamierza podbić tę wyspę, gdzie trawa wiecznie dymiąca: Ciocio sun, CinCin wine is all i need to spend the night with you girl.

Dużo w tym wszystkim żartów i puszczania oka, dużo też niestety smutnej prawdy. Bo trudno sobie wyobrazić, by te przebojowe kompozycje, z oryginalnymi polskimi tekstami śmigały po radiach, a to radując, a to wywołując nostalgię w polskim narodzie. Dziś pewnie nawet Czerwonym Gitarom ciężko by się było przebić. Maki i Chłopaki to bodajże pierwszy zespół, który zaczął śpiewać o ciężkim losie współczesnych Janków Muzykantów. Może od tego śpiewania coś się zmieni. Może po debiutanckiej płycie Maki będą mogły się skupić na tradycyjnych tematach, czyli miłości i przemijaniu. Nie wiem. Może. Niemniej chciałbym życzyć sobie i państwu, by ich płyta nie kazała długo na siebie czekać, bo jestem przekonany, że to będzie klasyk i kolejna perła polskiej fonografii. Te piosenki za dobre są, by móc je słuchać wyłącznie na koncertach. Na koniec chciałbym pozdrowić Maćka Sadocha (gitara basowa) i Wojtka Żurawskiego (perkusja), o których przez te wszystkie tysiące znaków nie wspomniałem ani słowem. Taka już niestety smutna rola sekcji, że jest zawsze w cieniu. A wszystkim tym, którzy chcieliby mieć namiastkę tego, jak grają Maki, polecam ich myspaceowy profil.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s