Historia Dujera z pierwszej ręki. „Najlepsze lata były bezalkoholowe”

Z panią Ulą Dąbrowską, właścicielką kultowego Dujera, spotkałem się dzień po koncercie (19.09) w hołdzie dla tego lokalu, który zapisał złotą kartę w dziejach Mińska Mazowieckiego. Wydarzenie to miało pierwotnie odbyć się w Dujerze, w ostatni weekend jego działalności, ale nastąpił pandemiczny lockdown i pub przestał istnieć bez pożegnalnej biby. Ostatecznie udało się zagrać symboliczny koncert pogrzebowy pod mińskim MDK-iem, gdzie wystąpiły Maki i Chłopaki, Pies Mazowiecki i moja Muzyka Końca Lata. Pani Ula też na chwilę pojawiła się na scenie. Odśpiewaliśmy jej gromkie „sto lat”. Po relację z tego wydarzenia odsyłam na stronę minskmaz.com. Swoje wspomnienia na temat grania w Dujcu jeszcze kiedyś tutaj spiszę, ale na razie zapraszam do przeczytania krótkiej historii tego miejsca opowiadanej przez panią Ulę, przez niektórych nazywaną „ciocią”.

Nie wiem, czy pani wie, ale według Facebooka Dujer jest dziś czynny od godz. 16.00 do 22.00.

– O nie. Muszę powiedzieć córkom, żeby to zmieniły, bo to one zajmowały się stroną Dujera. Założył ją w 2012 roku Sebastian Kowalczyk, a później to przejęła moja córka Emila.

To może od końca. Dlaczego właściwie Dujer się zamknął?

– Czas na emeryturę iść. No i niestety mało ludzi w ostatnim czasie przychodziło.

A z czego ta słaba frekwencja się brała?

– Nie wiem, może ludziom się znudził Dujer. Przychodzili już tylko stali klienci. Młodzież z Pięknej już od dawna tutaj się nie pojawiała. Widocznie chodzą gdzieś indziej albo siedzą w komputerach i telefonach.

Jak się pani czuje bez Dujera?

– Lato mi przeleciało ładnie, bo byłam na działce. Nie wiem jak to będzie zimą.

Do niedawna Dujer był chyba najdłużej działającą knajpą w Mińsku.

– Chyba tak. Dujer powstał 2 maja 1992 roku. Na początku razem z mężem chcieliśmy otworzyć jakąś budę z frytkami i hamburgerami w okolicy dworca. No ale to nie wypaliło. Mój tata trochę nam pomógł. Był z zawodu murarzem i wybudował nam lokal, który miał być kawiarnią. Z początku nie sprzedawaliśmy alkoholu. To trwało trzy lata i było bardzo dobrze. Przychodził ogólniak na kawkę i herbatkę, lekcje odrabiać. Brali jednego ptysia. Pięć szklanek do tego. Były lody i desery. Ludzie z kościoła zachodzili. W niedzielę były tłumy na lody.

Skąd się wzięła nazwa. Jak byłem uczniem, to mi się ubzdurało, że to jakieś holenderskie słowo, bo brzmi jak nazwisko holenderskiego piłkarza. Ewentualnie, że Dujer, ma coś wspólnego z dojeniem piwa.

– Nie. To słowo nic nie znaczy. Wzięło się od pierwszym liter naszych imion i nazwiska. D to Dąbrowscy. U to Urszula. J – Janusz, mój mąż. No i dzieci: Emilia i Robert. Nie pamiętam innych propozycji. Mój tata jeszcze przed otwarciem się śmiał, żebyśmy zmienili nazwę, bo będą mówić Dureń zamiast Dujer. Na szczęście się nie sprawdziło.

Pani jest rodowitą mińszczanką?

– Nie. Przybyłam do Mińska z Podlasia w wieku jedenastu lat. Wcześniej wychowywałam się we wsi Żurobice, koło Siemiatycz. Tata kupił w Mińsku działkę i pobudował się. Mąż był z Mińska. Potem pracowałam w Warszawie jako pomoc dentystyczna w przychodni przyzakładowej. Trwało to 12 lat, a potem się zwolniłam.

Pamięta pani klimat Mińska na początku lat 90.?

Żyło nam się spokojnie i dobrze nam się wiodło. Zaczęły powstawać liczne lokale. Boryna na ulicy Granicznej. Na Świętokrzyskiej był lokal. Później Max po sąsiedzku. Paragraf na Kolejowej. Mnie to cieszyło, bo ludzie krążyli między tymi lokalami. To były bardzo fajne lata.

W latach 90. dużo mówiło się o haraczach ściąganych z knajp. Czy Dujer miał kiedyś z tym problemy?

– Nigdy. Z ręką na sercu. Oczywiście trochę się obawiałam, ale na szczęście taka sytuacja nie miała miejsca.

Widziałem kiedyś na starej kasecie wideo wesele w Dujerze, gdzieś właśnie z początku lat 90.

– O tak. Tego było bardzo dużo. Wesela, komunie, chrzciny. Były imprezy karnawałowe i sylwestrowe. Było takie super zgrane towarzystwo, co zawsze robiło bal karnawałowy. Przebierali się i pięknie się bawili. Wesela skończyły się stosunkowo niedawno. Myślę, że do tej pory by się coś działo w tym temacie, ale to by wymagało remontu sali. Ludzie potrzebują czegoś innego niż drewniane ławki. Ja lubię gotować dla ludzi. Powinnam chyba otworzyć restaurację, bo lubię siedzieć w garnkach, ale to by musiała być zmiana lokalu.

W sumie całe pokolenie uczniów z pobliskich szkół wyrosło na pani hamburgerach, frytkach i kulkach ziemniaczanych.

– Kiedyś mieliśmy dużo więcej w menu. Były i żeberka i dujerki sławne były.

No właśnie te dujerki to pamiętam z menu, ale za moich czasów już nie dało się ich zamówić. I nikt nie wiedział co to jest.

– To była parówka z serem żółtym. Owinięta boczkiem. Pieczona w piekarniku. Do tego surówka i bułka. Mieliśmy różne przekąski do piwa. Jak moje dziewczyny zaczęły torty piec, to wprowadziłem babeczki pizza, które cieszyły się powodzeniem.

Stałą rzeczą w Dujerze był wystrój. Przez te lata Mińsk się zmienił, a w Dujerze można było odnaleźć stary klimat: boazerie, firanki, duże okna, drewniane ławy.

– Lodówka się zmieniła.

No i pamiętam, że kiedyś na kontuarze Dujera był duży napis Pink Floyd.

– To był pomysł mojego męża, który był fanem rocka. Ten napis był od początku. Mąż się potem wciągnął w załatwianie koncertów. Nie wystarczała mu zwykła kawiarnia. Był organizatorem bardzo udanych dyskotek. Trzeba było coś robić. Nie można było działać tylko na herbatce i kawie. Mąż chciał rozszerzyć lokal na górne piętro, ale uruchomiliśmy je już po jego śmierci. Dzieciaki się uparły, że tata chciał, żeby była góra. To piętro działało jako kawiarnia oraz miejsce na koncerty. Po jednym z koncertów pojawił się strach, że jednak sufit nie wytrzyma. Jak ludzie zaczynali skakać, to cały chodził. Mój tata miał pomysł, żeby wzmocnić tę konstrukcję filarem na dolnej sali, ale już nie zdążył.

To było chyba na Zaduszkach Rockowych organizowanych przez DeLaCore. To był też chyba rekordowy koncert pod względem frekwencji.

– Tak. Było wtedy około 350-400 osób. Działała góra i dół.

Przez wiele lat w Dujerze można było też spotkać panią Zosię.

– Tak, ale już w ostatnich latach nie pracowała w moim lokalu, bo już wystarczyło, że sama siedziałam. Była zresztą pod Pałacem na koncercie w hołdzie dla Dujera.

Pamiętny kryzys związany z Dujerem był wtedy, gdy wprowadzono prawo, że lokale sprzedające alkohol muszą być w określonej odległości od szkoły. W obronę Dujera zaangażowani byli wtedy tez uczniowie.

– Oj wtedy to walczyliśmy. Zbieraliśmy podpisy. Na szczęście radni byli nam przychylni. Sami bywali naszymi klientami. Zmieniono ustawę tak, że zmniejszono wymaganą odległość ze stu do pięćdziesięciu metrów

Ale płot zasłaniający ogródek musiała pani zbudować?

– Płot zbudowaliśmy ze względów estetycznych.

Och, a ja myślałem, że to była presja szkoły, żeby uczniowie, którzy grają na boisku w piłkę nie widzieli uczniów, którzy piją piwo.

– Z ogólniakiem nie miałam problemów. Owszem słyszałam czasem, że ktoś tam narzekał, że do Dujera chodzą pić piwo, ale nauczyciele też tu przychodzili. Zresztą do końca przychodziło tu dwóch nauczycieli. Pan Said z Mechanika i pan Robert Smith. Algierczyk i Szkot. We trójkę przychodzili jeszcze z jednym Polakiem. Dużo kiedyś przychodziło uczniów z ogólniaka. Z początku nawet otwieraliśmy od godz. 10.00. Później zmieniłam na 12.00, bo wcześniej przychodzili na przerwie tylko na papierosy. No to, żeby już żadnych problemów z tym nie było, to zaczęliśmy otwierać w południe.

Który okres był dla pani najlepszy w historii Dujera?

– Pierwsze 10 lat, a już w ogóle najlepsze to były lata bezalkoholowe. Bawili się ładnie. Potrafili chodzić z czapką i zbierali na ptysia. Pizza była. Braliśmy takie nieduże pizze od Kądziorów, które szły niesamowicie. Alkohol zmienił trochę klientelę.

Ja pierwszy raz w Dujerze byłem już w czasach alkoholowych. Chodziło się tu po lekcjach pograć w karty, poczekać na zajęcia z angielskiego, uczcić czyjeś urodziny, no i na koncerty.

– Te koncerty wyszły oddolnie. Ktoś coś zaproponował i my się zgadzaliśmy, jak nam odpowiadało. Byliśmy otwarci na różne wydarzenia. Udostępnialiśmy lokal.

Ma pani jakiś dzienniczek, kronikę Dujera?

– Kiedyś miałam. Niestety jak remont robili w kuchni, to zniknął. Ktoś musiał go wyrzucić. Byłam niesamowicie zła, bo w tej kronice miałam powklejane plakaty i napisy i podpisy.  Zniknął kawał historii. W Dujerze odbyły się setki koncertów. Były lata, że co tydzień był koncert. Były też dyskoteki m.in. z cyklu Muzyka Miasta. Kiedyś była groźna sytuacji, że na jednej z tych imprez się pobili i jeden drugiego potem nożem pchnął. Ze dwa razy przyjeżdżało pogotowie, bo się bili na ulicy i potem już nie chciałam robić dyskotek.

Czy radni kiedyś próbowali docenić tę kulturotwórczą rolę Dujera? Bez tego miejsca, to by się w naszym mieście prawie nic się nie działo. Być może nie rozwinęłoby się Mińskie Zagłębie Muzyczne.

– Nie, nikt się ze mną nie kontaktował.

Teraz znowu nie ma gdzie w Mińsku grać. Przez kilka lat było Sanatorium.

– Proponowałam dzieciakom, żeby otworzyły lokal gdzieś na uboczu, na koncerty, ale oni mają inne zainteresowania. Wszystko się kiedyś kończy. I tak uważam, że bardzo długo pociągnęłam.

 Co się będzie działo teraz z przestrzenią Dujera?

– Moje córki szykują remont, nie wiem jeszcze co z tym zrobią.

(Mińsk Mazowiecki, przestrzeń kiedyś nazywana Dujerem, 20.09.2020)

1 Comment

  1. Chociaz nigdy tam nie byłem to dzięki MKL i Makom zawsze w sercu mam Dujera. Kiedyś to było nawet marzenie żeby uczestniczyć w koncercie wyżej wymienionych zespołów właśnie w Dujerze. Pozdro El Zmywaczi

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s